Wczoraj stałem się kolejnym, obok milionów innych, widzem filmu „Tylko nie mów nikomu”. W warstwie faktograficznej film nie zmienił zasadniczo mojej wiedzy, natomiast poruszył mnie głębią skutków grzechów zaniedbania. Niestety obawiam się, że podobnie jak śmierć Pawła Adamowicza, która miała zasypać podziały, a więc dokonać pozytywnej przemiany, tak już widać, że instrumentalizacja grzechu pedofilii w Kościele może służyć wszystkiemu oprócz nawrócenia. Tymczasem, pomimo że, obrazowo mówiąc, głównym bohaterem filmu miał być grzech pedofilii popełniany przez kapłanów, to jednak wydaje się, że o wiele więcej jest w nim mowy o grzechu zaniedbania, pychy i alienacji wielu przedstawicieli stanu kapłańskiego, a nie tylko hierarchii.
Niewiele w firmie jest skruchy, a tam, gdzie się pojawia, jest tragicznie bezsilna. Wszystkie te grzechy i moralne upadki są dowodem zdrady wartości w wymiarze społecznym oraz zdrady Jezusa Chrystusa w wymiarze teologicznym. Zdrady, która nikomu z nas nie jest obca, nawet jeśli nie zawsze przyjmuje kształt tak krzywdzący, jak ten pokazany w filmie. Nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że sprawcami łatwiej stawali się ci, którzy w widoczny sposób ulegali czy też dziś znani są z ulegania pysze. Już wtedy, gdy ks. Jankowski obnosił się ze złotymi łańcuchami, śnieżnobiałymi garniturami w drogich samochodach jako kapłan był dla mnie do tego stopnia niewiarygodny, że wiadomość o jego prawdopodobnych postępkach nie potrafiła mnie zaskoczyć. Jeszcze gdy obecny ordynariusz Gdańska był biskupem polowym, wstydziłem się za to, co o nim powszechnie opowiadali oficerowie. Zaskakiwało natomiast stale, dlaczego ta maniera była tolerowana.
Grzech zaniedbania i akceptacja pychy zarówno przez hierarchów, jak i tysiące wiernych trwało latami. Teraz codziennie padają kolejne nazwiska, a oskarżycielom niebezpiecznie może zagrażać pycha i słowa: „Panie, dziękuję Ci, że nie jestem jak ten celnik”. Kościół musi dziś wyrywać chwasty z korzeniami. Za długo czekał i teraz nie może czekać do żniw, bo grozi mu, że straci i pszenicę. Stracić może wielu dobrych ludzi, których otrzymał jako depozyt, by ich bezpiecznie prowadzić do głoszonego zbawienia. By ich stracić jak najmniej, musi być surowy wewnątrz, a pokorny na zewnątrz. Dlatego gdy pod moimi zdjęciami z niedzielnego pobytu na Górze św. Anny ktoś napisał, że to „taka mała Częstochowa”, pomyślałem, że oby nigdy się nie stała podobna do dumnego sanktuarium narodowego i by była skromnym i cichym miejscem modlitwy grzeszników i celników, a obłudników – tylko tych otwartych na nawrócenie.
Bernard Gaida