Log in

"Humboldtstraße Zwei" - powieść o losach pewnej śląskiej rodziny

Ukazała się śląska powieść Haralda Gesterkampa, przedstawiająca losy niemieckiej rodziny w latach 1934-2014.

Erich Plackwitz pracuje w latach trzydziestych jako sędzia w sądzie rejonowym w Jaworze, małym miasteczku na Śląsku. Gardzi Hitlerem i narodowym socjalizmem, ale musi bezradnie patrzeć, jak Niemcy rozwijają się coraz bardziej z państwa konstytucyjnego w państwo bezprawia. Córka Ericha, Elise, spędza piękną młodość w domu rodziców, położonym przy Humboldtstraße nr 2; traci go jednak podczas wojny. Po wojnie zdobywa przyczółek w Niemczech Zachodnich; tam kończy edukację, wychodzi za mąż i zakłada rodzinę. Ale cały czas pozostaje w niej tęsknota za Śląskiem. Jej syn Andreas nie może tego zrozumieć. Dopiero gdy jego matka jest już stara i staje w obliczu śmiertelnej diagnozy raka, zaczyna interesować się historią jej życia. Pomaga mu w tym stary pamiętnik wojenny matki. "Humboldtstraße Zwei" to ekspresyjna powieść, która opisuje życie śląskiej rodziny, a jednocześnie jej życie w Niemczech począwszy od czasów narodowego socjalizmu, wojny i wypędzenia przez okres powojenny do dnia dzisiejszego.

"Humboldtstraße Zwei" to ekspresyjna powieść Haralda Gesterkampa, która opisuje życie śląskiej rodziny, a jednocześnie życie w Niemczech, począwszy od czasów narodowego socjalizmu, wojny i wypędzenia przez okres powojenny do dnia dzisiejszego.

Spotkanie autorskie wokół książki odbędzie się w czwartek, 22 czerwca w Haus des Deutschen Ostens, Am Lilienberg 5, 81669 Monachium. Rozpoczęcie o godzinie 19:00.

Ze względu na utrzymujące się obostrzenia związane z pandemią w spotkaniu może wziąć udział jedynie ograniczona liczba uczestników. Organizatorzy proszą o zgłoszenia telefonicznie pod numerem 089.4499930 lub mailowe pod adresem Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Książkę można zamówić na stronie internetowej autora TUTAJ.

Polecamy.

Najbardziej śląska ze śląskich

Po przeczytaniu relacji z niedzielnej pielgrzymki mężczyzn i młodzieńców do Piekar Śląskich doszedłem do wniosku, że pielgrzymka mniejszości narodowych na Annaberg jest najbardziej śląską ze śląskich pielgrzymek. Z jednej strony dlatego, że gromadzą się na niej ci Ślązacy, dla których wymiarem śląskości jest jej zanurzenie w niemieckiej kulturze, języku i tradycji. Z drugiej strony dlatego, że na Górze św. Anny niemal zawsze tradycja szacunku dla każdej tożsamości Ślązaka była standardem.

Były czasy, kiedy każda większa pielgrzymka odbywała się tutaj dwukrotnie, raz w języku niemieckim, raz po polsku. To sprawiało, że niemożliwe było tu atakowanie z ambony którejś z narodowości żyjących na Śląsku. Mam nadzieję, że tak pozostanie i słowa podobne tym, jakimi abp Wiktor Skworc podziękował PKN Orlen za wykupienie lokalnej prasy, zaznaczając dobitnie, że z rąk kapitału niemieckiego, nigdy tutaj nie padną. Odarłoby to tę „górę ufnej modlitwy” z jej świętości.

Nie wiem, ilu pielgrzymów w Piekarach Śląskich potrafiło się nadal ufnie modlić po kazaniu metropolity podkreślającego wrogi stosunek do kapitału niemieckiego. Paradoksem, a właściwie skandalem jest fakt, że słowa te padły na Śląsku, gdzie każda piędź ziemi nosi na sobie ślad niemieckiej, solidnej pracy, a jej wielowiekowa świetność powstała, ale i tworzyła ów niemiecki kapitał. Budowała także religijny wymiar Śląska.

Może ktoś stwierdzić, że transakcja Orlenu miała czysto rynkowy charakter i tylko w tym kontekście padły słowa metropolity. A jednak czujemy, że za tymi słowami tkwi niechęć do tego konkretnego kapitału… bo niemiecki. Czujemy dlatego, że znamy już ideę tzw. panteonu górnośląskiego, który abp Wiktor Skworc realizuje na rządowe zamówienie w podziemiu katedry katowickiej. Panteonu, który pomija setki zasłużonych dla Śląska tylko dlatego, że byli i czuli się Niemcami. To rezonuje doskonale ze słowami wypowiedzianymi w Piekarach.

I na koniec słowa żalu śląskiego katolika, który poczuł zażenowanie i wstyd, że prywatne zdanie bez związku z niedzielną uroczystością Trójcy Świętej pada z ambony. Zdanie nieewangeliczne i przeczące powszechności, czyli katolickości Kościoła, ale także takie, które zabolało wielu diecezjan. Jednych, bo czują związek z niemieckością, a innych – bo uważają pluralizm i niezależność mediów za wartościowe dla demokracji. Zapraszam 6 czerwca na Annaberg. Nasze motto: Pojednanie, Wolność, Odnowienie. Odzyskajmy ufność.

Bernard Gaida

  • Dział: Blogi

Śląskie dziedzictwo

Internet na Górnym Śląsku został zelektryzowany projektem „stanowiska rządu wobec poselskiego projektu ustawy o zmianie ustawy o mniejszościach narodowych i etnicznych oraz o języku regionalnym”. Pomimo tak enigmatycznej nazwy wiadomo, że chodzi tutaj o próbę jej zmiany polegającą na wpisaniu do niej drugiego języka regionalnego obok języka kaszubskiego. Tym drugim językiem byłby język śląski.

Na kilku stronach tego dokumentu jego autorzy zadali sobie trud udowadniania, że etnolekt śląski jest tylko dialektem języka polskiego i w związku z tym nie może być częścią powyższej ustawy. Nie mając żadnych kompetencji językoznawcy, nie zamierzam wchodzić w meritum tej dyskusji, ale jako Ślązak, pomimo mojej niemieckiej narodowości, jestem również użytkownikiem tego języka – jak chcą jedni, a gwary – jak chcą inni. Bez wchodzenia w rozważania prawno-lingwistyczne, podzielę się kilkoma myślami.

Za niespełna dwa tygodnie będziemy obchodzić 100. rocznicę plebiscytu na sporej części Górnego Śląska. Plebiscytu, który ówczesnym polskim działaczom z Romanem Dmowskim na czele wydawał się zapewne aż do Odry wygrany, gdyż nawet niemieckie źródła wydawały się na to wskazywać. Augustin Weltzel w swojej „Geschichte der Stadt und Herrschaft Guttentag” (Historia miasta i dobra Guttentag) zapisał: „Już 200 lat temu prawy brzeg nazywany był polską stroną, zaś lewy był niemiecką stroną”. W następnym zdaniu zapisał, że większość tutaj mówi językiem „słowiańskim”. Jakież więc musiało być zdziwienie, gdy okazało się, że ten rzekomo „polski” brzeg Odry w większości zagłosował za pozostaniem w granicach Niemiec. Śląsk dowiódł, że język nie jest synonimem narodowości.

Mój 16-letni ojciec powracający w 1945 r. z „flichtowania” do powojennego Heimatu, posługując się wyłącznie językiem niemieckim, szybko nauczył się „godać po śląsku”, by uniknąć skutków bezpardonowej walki państwa polskiego z językiem niemieckim, a jednocześnie skutecznie zaznaczyć swoją kulturową odrębność i paradoksalnie… poczucie niemieckiej tożsamości. Śląska godka naszpikowana germanizmami była dla Polaków hermetyczna i niezrozumiała. W ten sposób dla tysięcy dyskryminowanych na Śląsku Niemców stała się miejscem ucieczki. Znów Śląsk pokazał, że język nie jest synonimem narodowości a „śląsko godka” jest także dziedzictwem mniejszości niemieckiej.

Szkoda więc, że państwo, widząc kolejne próby uchronienia tego dziedzictwa przed zanikiem, ogranicza się do ich odrzucania bez jakiejkolwiek przekonującej propozycji zachowania językowego bogactwa Śląska. A wystarczyłoby popatrzeć na doświadczenia niektórych innych państw europejskich.

Bernard Gaida

  • Dział: Blogi

„Album Hansa 1934-1938” - film o lekarzu i fotografie ze Śląska

70 lat po wojnie Piotr Strzałkowski znajduje album niemieckiego fotografa, w którym znajduje się prawie półtora tysiąca zdjęć z lat 1934-38. Początkowo podejrzewał, że obrazy są mocno zabarwione ówczesną historią. To, co widzi, to piękne krajobrazy, niemieckie i europejskie miasta, ludzie, którzy uwielbiają podróżować i cieszyć się pełnią życia. Zdjęcia bardzo o zaintrygowały – w efekcie spędził prawie sześć lat na badaniu tożsamości przedstawionych ludzi i fotografa. Ostatni to dr med. Hans Hoehl, lekarz w Bad Reinerz na Dolnym Śląsku, dziś Duszniki Zdrój. Piotr podróżuje do miejsc, sfotografowanych kilkadziesiąt lat wcześniej przez Hansa, aby zobaczyć je ich w obecnym stanie.

Poszukiwania opisane w książce

Informatyk i pisarz Piotr Strzałkowski pisze o latach swoich badań w wydanej w 2013 roku książce „Das Album”. Pod koniec 2018 roku, na targach książki we Wrocławiu, spotyka się z reżyserką i autorką, Mieczysławą Wazacz. Jest ona pod wrażeniem zdjęć z odnalezionego niemieckiego albumu i sposobu, w jaki Piotr Strzałkowski szukał jej właściciela. Na podstawie książki i kilkuset nadesłanych zdjęć Mieczysława Wazacz w 2020 roku wykona niezwykły dokument.

Tekst: Agnieszka Bormann, Silesia News.

Dowiedz się więcej o pomyśle i całym projekcie. Pełna treść artykuł oraz film (w niemieckiej wersji językowej) tutaj.
Film w polskiej wersji językowej tutaj

„Wiesenstein“ w roku 1945

Są momenty w życiu, kiedy ma się przymusowo więcej czasu na czytanie. Jedną z książek, które już od dłuższego czasu czekają na moim biurku, jest powieść Hansa Pleschinskiego pt. „Wiesenstein”. Jest to powieść o ostatnich miesiącach przebywania Gerharta Hauptmanna na Śląsku, którego nie opuścił mimo wkroczenia Armii Czerwonej i późniejszego przejęcia administracji przez Polskę.

Pisarz rozpoczyna swoje opowiadanie w okolicach miasta Pirna, gdzie małżeństwo Hauptmannów po przeżytych bombardowaniach Drezna próbuje dojść do siebie, aby móc potem wrócić do domu, do Jagniątkowa koło Jeleniej Góry. Podróż starego noblisty ostatnimi jadącymi na wschód pociągami, w kierunku przeciwnym niż uciekający, chcący szukać schronienia za Zachodzie, jest opisem zderzenia rzeczywistości i przemyśleń poety, który zawsze wierzył w świat wartości. Kiedy wreszcie dociera do swojej willi Wiesenstein, leżącej poza miastem, daleko od głównych dróg, ponad doliną, staje się ona na kolejne miesiące enklawą dla Hauptmanna i jego pracowników. Coraz bardziej odgrodzony od świata zasięga on informacji tylko dzięki audycjom radiowym z Wrocławia i Berlina, tak długo, jak emitowany był program w języku niemieckim.

Przeżywa się wszelkie dysonanse pomiędzy państwową propagandą i opowiadaniami Górnoślązaków, którzy uciekając, dostali się również do Jagniątkowa. Odczuwa się nadchodzącą klęskę i jej koszty, choć początkowo wydaje się to jeszcze mało realne: „Z Alzacji i Górnego Śląska Rzesza mogła tak samo zrezygnować, jakby zabrakło bitej śmietany na niedzielnym cieście”. Z czasem Hauptmann myśli coraz częściej, co mógł zrobić przeciwko zbrodniom nazistów, czy nie był za cichy, czy nie był za blisko funkcjonariuszy nazistowskich. Swoją postawę porównuje do Thomasa Manna, ale cały czas jest pewien, że poprzez obecność jego dzieł, sztuk teatralnych w niemieckiej kulturze wspierał on humanitarność w Rzeszy.

Utrata Śląska jest dla Hauptmanna niewyobrażalna, bo dla niego nie jest to jedynie jedność geograficzna, ale w szczególności kulturowa. Dopiero słowa dra Stanisława Lorenza: „Tak naprawdę nie chcemy tutaj ani żywych, ani zmarłych Niemców. A już na pewno nie znanych. Jesteśmy w Polsce” – są dla Hauptmanna punktem zwrotnym. Choć pisarz protestuje: „Jesteśmy na Śląsku. Mój heimat. Co robicie z jego mieszkańcami?”. Potem następuje jednak krótka, tragiczna odpowiedź: „Ewakuujemy ich. (...) Im wcześniej nastąpi zabieg, tym lepiej”. Zajmująca powieść, ale też prawdziwa historia.

  • Dział: Blogi
Subskrybuj to źródło RSS