Log in

„Mam tutaj pewną wątpliwość“ - wspomnienie o Krzysztofie Szymczyku

Wczoraj, 14 kwietnia, dotarła do nas informacja o śmierci wieloletniego korektora Wochenblatt.pl, Krzysztofa Szymczyka.

"Wochenblatt.pl, a wcześniej »Schlesisches Wochenblatt« bez korekty polskich tekstów przez Krzysztofa Szymczyka wydawał mi się do dziś nie do pomyślenia. (…) Był on pierwszym czytelnikiem naszych tekstów, niezmiernie wnikliwie analizujący nasze artykuły a przez to niejednokrotnie stawiający ważne pytania, które kazały nam jeszcze raz zastanowić się i przeredagować to, co miało ukazać się na łamach gazety" − wspomina Rudolf Urban, redaktor naczelny tygodnika, na łamach Wochenblatt.pl.

Krzysztof Szymczyk, mistrz polskiej ortografii, przez wiele lat współpracował z redakcją Wochenblatt.pl. Na łamach opolskiej NTO prowadził rubrykę "Z monitora korektora", w której dzielił się z czytelnikami swoją wiedzą. Jego nagła śmierć bardzo nas wszystkich zasmuciła. Wspomnienie redakcyjnego kolegi, wnikliwego korektora i wieloletniego współpracownika wochenblatt.pl TUTAJ.  

 logo wochenblatt.jpg

  • Dział: VdG

Najlepsi z najlepszych ukoronowani

W miniony piątek w siedzibie VdG w Opolu odbyło się uroczyste wręczenie statuetek najlepszym wykonawcom w Konkursie Artysta Mniejszości Niemieckiej, którzy pobili na naszych łamach rekord zainteresowania. Fani poszczególnych wykonawców do ostatniej rundy wysyłali dziesiątki, a niektórzy setki kuponów.

Wielu też skarżyło się, że w trakcie trwania konkursowej rywalizacji w sieci brakowało naszej gazety, ale warto było. Dzięki temu bowiem poznaliśmy najpopularniejszych, najbardziej lubianych, a może nawet najbardziej kochanych artystów Mniejszości Niemieckiej, bo na wielu kuponach często malowano serduszka, pojawiały się też wierszyki i miłe słowa w stylu: „Kochamy Was”, „Zawsze z Wami”, „Jesteście najlepsi” itd. Finalnie w szerokim gronie solistów, duetów, zespołów i orkiestr mniejszości niemieckiej najlepsi okazali się: Karolina Trela, która triumfowała w gronie solistów, Proskauer Echo, które okazało się najlepsze w rywalizacji duetów oraz Heimatklang, absolutny champion w wśród chórów.

Konkurs jak trampolina

Triumf, jaki odniosła niezwykle uzdolniona, młoda i jak się okazało – bardzo lubiana solistka Karolina Trela nie dziwi. Jej fanklub jest nie tylko bardzo liczny, ale też zgrany, sprawiając, że wokalistka z Rozwadzy okazała się nie do pobicia, choć miała znakomitą konkurencję z najdalszych zakątków Górnego Śląska, a nawet z München w postaci wielkiej gwiazdy szlagierów, jakim jest Toby. W tej edycji nikt nie był w stanie pokonać Karoliny Treli, ale jak można było tego dokonać, skoro co kilka dni na adres redakcji przysyłano od 460 do nawet 800 kuponów! „To, co się stało, jest cudowne, marzyłam o tym! Jestem dumna, tak jak dumni ze mnie są moi fani, rodzina, syn. Dziękuję! To jest niesamowite. Tym bardziej, że konkurowałam z fantastycznymi artystami!” – powiedziała Karolina Trela i dodała: „Triumf w tym Konkursie jest dla mnie »trampoliną« do kolejnych sukcesów. Dzięki wygranej w tym konkursie mam możliwość nagrania swojej pierwszej płyty!”

Die beste Solistin: Karolina Trela

Nieprzemijająca sława

W podobnym tonie możemy podsumować to wszystko, co działo się wokół najsłynniejszego duetu artystów Mniejszości Niemieckiej – Proskauer Echo, który tworzą Klaudia i Henryk Lakwa. Proskauer Echo zdecydowanie zwyciężyło rywalizację o miano najlepszego duetu, co świadczy nie tylko o ogromnej popularności tego zespołu, ale i jego nieprzemijającej sławie. Jest to też wyzwaniem dla tego zespołu, bo najwyraźniej fanów artystów z Prószkowa wciąż przybywa i czekają oni na nowe płyty, przeboje i teledyski: „Wszystkim fanom, którzy tak gremialnie wysyłali głosy na Proskauer Echo, wysyłając setki kuponów, dzięki czemu zgromadziliśmy ponad 45.000 głosów, pragniemy z całego serca powiedzieć: Dziękujemy bardzo” – powiedział Henryk Lawa.

Das beste Duo: Proskauer Echo

Z kolei pierwsze miejsce w klasyfikacji chórów zajął Heimatklang z Kłodnicy, który w swojej kategorii pozbawił wszelkich złudzeń konkurentów, udowadniając, że nie tylko pięknie śpiewają, ale też wiedzą, jak zadbać o swój wizerunek i, co za tym idzie – popularność. Można rzec: profesjonaliści w każdym calu...

Der beste Chor: Heimatklang

Tekst: Krzysztof Świerc, Wochenblatt.pl
Zdjęcia: Marie Baumgarten

Trwa rekrutacja do Projektu "Deutsch AG" - edycja jesień 2021

Od dnia 1 września 2021r. rusza kolejna edycja projektu "Deutsch AG" dla uczniów klas VII i VIII szkół podstawowych. Zgłaszać mogą się szkoły lub gminy. Warunkiem uczestnictwa w projekcie jest liczebność grupy od 5 do 15 uczniów oraz nieodpłatne udostępnienie przez szkołę/ samorząd sal lekcyjnych w budynku szkoły. Mogą się zgłaszać nowe grupy.

Projekt "Deutsch AG" skierowany jest do uczniów VII i VIII klas szkół podstawowych, w których w VI klasie nauczany był język niemiecki jako język mniejszości narodowej. W ramach projektu proponujemy dwie dodatkowe lekcje języka niemieckiego tygodniowo, w formie kursu językowego realizowanego na terenie szkoły po zajęciach lekcyjnych. Dzięki udziałowi w dodatkowych zajęciach językowych dzieci mogą polepszyć swoją znajomość języka oraz poznać nowe ciekawostki krajoznawcze, historyczne i kulturalne krajów niemieckojęzycznych.

Chętnych zachęcamy do wzięcia udziału w projekcie! 

Karta zgłoszenia szkoły do udziału w zimowej edycji projektu: 


Zgłoszenie udziału dziecka w drugiej edycji projektu: 
Kontakt do koordynatorów regionalnych projektu Deutsch AG: 

Projekt Deutsch AG realizowany jest od kwietnia 2020 roku. Zapraszamy do obejrzenia wywiadu z koordynatorką projektu, Sybillą Dzumlą (Schlesien Journal, od '0:14):

Pascal a druga fala pandemii

W filozofii znany jest zakład Pascala, który uznał, że skoro rozumem nie da się udowodnić istnienia Boga ani tego, że On nie istnieje, rozsądnie jest założyć, że istnieje. W ten sposób będziemy żyli dobrze, by zasłużyć na życie wieczne, a gdyby się miało okazać, że żadnego Boga albo życia po śmierci nie ma, to niczego nie straciliśmy, żyjąc dobrze. Gorzej byłoby założyć odwrotnie: że Boga nie ma, żyć bez przykazań, by się na końcu jednak przekonać, że straciliśmy życie wieczne z Nim w niebie.

To oczywiście moje streszczenie myśli wielkiego filozofa, która wydaje się ważna w obecnym czasie. Internet, rozmowy prywatne, media, zgromadzenia uliczne skupiają się bowiem już nie tylko na polityce, ale także na pytaniu, czy pandemia w ogóle istnieje. Kolejna okazja do podziału w społeczeństwie, protestów i ataków. Na ogłoszenie obostrzeń, których synonimem stała się maska ochronna, pojawiły się postawy niestosowania się do nich. Jedne – demonstracyjne, w postaci nawet ulicznych protestów. Inne są cichym, ale widocznym ignorowaniem nakazów. Niechlubnym przykładem są nawet duchowni, którzy pomimo dekretu biskupa opolskiego nadal komunikują bez maski, nie rozdzielają tych, którzy przyjmują komunię do ust, od tych, którzy chcą ją bardziej higienicznie przyjąć na rękę. Przykłady można mnożyć. Protesty przeciw pandemii zdarzają się również w innych krajach, także w Niemczech, a jednak nie zmieniają one faktu, że komunia rozdzielana jest tam wyłącznie na rękę, że w berlińskich kościołach wolno zajmować w kościele tylko co drugą ławkę, że wchodząc do kościoła (ale i do restauracji), trzeba na formularzu podać swoje dane.

Wczoraj spojrzałem na mapę Europy z zaznaczeniem liczby zakażeń na 100 tys. mieszkańców. Niemal całe Niemcy mają ich poniżej 35, a wszystkie kraje je otaczające, z Polską włącznie, zdecydowanie powyżej 50, a nawet 100. Zamiast więc kłócić się o to, czy to jest pandemia czy nie, zastosujmy sposób myślenia Pascala. Skoro nie mamy wspólnego zdania, to załóżmy dla naszego wspólnego dobra, że niebezpieczeństwo jednak nas otacza i że zachowanie odległości, noszenie maski przed nim chroni. Jeśli pandemii nie ma, to poza dłuższym czasem w domu, częstszym myciem, rzadszym świętowaniem uroczystości niczego nie ryzykujemy, a jeśli ona jest, to może uratujemy swoje lub czyjeś życie. A ponadto zdyscyplinowane społeczeństwo nie będzie musiało pozamykać wszystkiego i zamknąć się w domach.

Bernard Gaida

  • Dział: Blogi

Czyste ręce w historii

Dość popularnym stwierdzeniem, a nawet truizmem jest zdanie, że w historii nie ma państw, których czyny byłyby zawsze sprawiedliwe, a ręce czyste. A jednak bardzo łatwo społeczeństwa ulegają temu złudzeniu, a dotyczy to zwłaszcza wszelkich rocznic chwalebnych wysiłków bitewnych. Całe narody potrafią zapomnieć, że wszystko należy widzieć we właściwych proporcjach, a wojen unikać.

Już od kilku dni zastanawiam się nad znaczeniem Bitwy Warszawskiej zwanej Cudem nad Wisłą, ale także nad epoką i ludźmi, którzy wtedy funkcjonowali. Jest ona przecież elementem wojny polsko-bolszewickiej, która faktycznie trwała w latach 1919–1921 i zakończyła się traktatem zawartym w marcu 1921 w Rydze. Wojna ta de facto była wynikiem dwóch sprzecznych interesów. Polska po powrocie na mapę w wyniku zakończenia I wojny światowej usiłowała na wschodzie dojść do granicy przedrozbiorowej, a bolszewicy usiłowali możliwie daleko zakreślić swoją strefę wpływów. Armia Czerwona w pewnym jej momencie podeszła pod Warszawę, co doprowadziło do słynnej bitwy, której setna rocznica zbiegająca się ze świętem Wniebowzięcia Maryi Panny właśnie minęła.

Widzimy jednak, że daty zmagania się Polski z armią ZSRR dla Litwinów pokrywają się z datą zbrojnego zajęcia Wilna przez Polaków w październiku 1920 roku, Ukraińcom kojarzy się ze zdradą ich interesów poprzez jej podzielenie pomiędzy Polskę i ZSRR, a dla Ślązaków ten czas to okres konfliktów na Górnym Śląsku. Konfliktów, które – jak wiemy dzisiaj coraz dokładniej dzięki nowym publikacjom – nie były nawet bratobójczą walką Ślązaków, ale sterowanym i opłacanym przez polski wywiad wojskowy działaniem dywersyjnym na terenie Republiki Weimarskiej. Aż trudno uwierzyć, że armia walcząca na wschodzie z naporem sowieckim cały czas równocześnie prowadziła kosztowne i nielegalne działania na terenie innego państwa na zachodzie. Napięcia narodowościowe i socjalne zostały skrzętnie wykorzystane, co stało się właśnie przyczyną walk zwanych dzisiaj II Powstaniem Śląskim.

Właśnie 17.08.1920 r. w Katowicach najpierw polała się krew niemieckich, nieuzbrojonych demonstrantów, do których strzelali francuscy żołnierze, co spowodowało agresję tłumu i samosąd wobec polskiego działacza, a to wszystko zamiast zgodnie z intencją Ligi Narodów przygotowującą plebiscyt załagodzić, wzmożono wezwaniem do strajku generalnego. Wezwanie Korfantego de facto wywołało działania militarne oddziałów już przygotowanych, które pociągnęły za sobą kolejne ofiary, rabunki, samosądy i podpalenia.

Patrząc na te wydarzenia z perspektywy stu lat, wiem, że pierwsze zdanie tego tekstu jest prawdziwe, tak jak prawda znaleziona w przepaściach internetu: „Przestańcie uczyć swoje dzieci, że wojna oznacza chwałę i bohaterstwo. Nauczcie je tego, że prawdziwą chwałą jest zapobieganie wojnie, zaś bohaterami są ludzie, którzy potrafią tego dokonać”.

Bernard Gaida

  • Dział: Blogi

Tante Lilo

Śmierć nigdy nie przychodzi w porę. Poznałem Tante Lilo jako mieszkankę enerdowskiego Karl-Marx-Stadt. Prawdziwa Saksonka, była żoną najstarszego brata mojej mamy, Georga. Mogli się spotkać, ponieważ była wojna.

Mały Georg w małej wsi nieopodal Dobrodzienia był od urodzenia prawie całkowicie niewidomy. W wieku sześciu lat poszedł do szkoły wiejskiej, ale nauka w kolejnych klasach była coraz trudniejsza i dlatego nauczyciel znalazł dla niego ośrodek dla niewidomych we Wrocławiu. Georg rozpoczął więc naukę w stolicy prowincji. Rozstanie z wioską, rodziną i rodzeństwem było dla wszystkich trudne. Potem wybuchła wojna, ojciec musiał iść na front, matka pozostała sama z dziećmi. Coraz rzadziej dochodziło do wzajemnych wizyt.

Kiedy w styczniu 1945 r. zarządzono ewakuację, rodzina z Dobrodzienia uciekała w kolumnie z innymi w kierunku Czech. Szkoła we Wrocławiu była ewakuowana w stronę Saksonii. Brak kontaktu, brak możliwości wysłania listu. Szczególnie bolesne było to dla matki. Kiedy po wojnie rodzina powróciła na Śląsk, znajdujący się już pod polską administracją, brakowało Georga. Po powrocie musieli odzyskać zajęty w międzyczasie dom, a za pomocą służby poszukiwawczej Czerwonego Krzyża udało się znaleźć Georga w Chemnitz.

Mimo próśb matki nie chciał on jednak wracać na Śląsk. Był niewidomy, nie mówił po polsku, a w Chemnitz byli jego znajomi i przyjaciele ze szkoły. Pozostał więc i spotkał tam niepełnosprawną ruchowo Liselotte. Przez całe życie się wzajemnie wspierali i stworzyli wzorową rodzinę. Tante Lilo trudno było zrozumieć ze względu na jej saksoński dialekt, ale otwartość jej serca wszystko nadrobiła. Ferie letnie w Karl-Marx-Stadt, jak później przemianowano Chemnitz, były cudowne, a Tante Lilo  była jak matka. Podobnie było podczas ich pobytów na Śląsku. Wieczorami Onkel Georg grał na akordeonie, a Tante na harmonijce ustnej. Śpiew i śmiech pozostały mi w pamięci. Oboje niepełnosprawni, ale zawsze uśmiechnięci i życzliwi.

Od najmłodszych moich lat wujostwo mieszkający w NRD byli dla mnie symbolem niemieckości naszej rodziny. Onkel opowiadał wszak również dowcipy o Antku i Frantzku, ale tylko po niemiecku, ponieważ nie znał nawet gwary górnośląskiej. Także po śmierci śląskiego Onkla Tante była ogniwem łączącym pomiędzy nami na Śląsku a saksońską rodziną. W każde urodziny otrzymywałem telefon: w słuchawce najpierw słychać było melodię piosenki z życzeniami granej na harmonijce. Otoczona miłością dzieci i wnuków Tante ostatnie lata żyła w domu pomocy społecznej w Chemnitz. Dwa lata temu mogłem jeszcze obchodzić wraz z nią jej 90. urodziny, potem jeszcze kilkakrotnie ją odwiedzałem, otrzymując na drogę powrotną za każdym razem parę nowo dzierganych skarpet. Te ciepłe skarpety na zawsze będą mi przypominały serdeczną Tante Lilo.

Bernard Gaida

  • Dział: Blogi

Problemy z tolerancją

Jeśli komuś się wydawało, że panująca pandemia poszerzy przestrzeń tolerancji, to się wyraźnie pomylił. Zamieszki antyrasistowskie w USA, obalane pomniki w Wielkiej Brytanii i ostatnio w Niemczech, spory światopoglądowe w sprawie LGBT w Polsce. Wymieniać można jeszcze długo.

We wszystkich tych sporach widać zastępowanie dialogu dyktatem, i to często dyktatem z obydwu stron tych sporów. Tymczasem dialog by oznaczał, że każda ze stron usiłuje się porozumieć. Atmosfera dyktatu stron sporu przenosi się na ulice, i to nie tylko w postaci zamieszek i plądrowania sklepów w USA, ale także atmosfery na ulicach europejskich miast. Oczywiście w Polsce jest ona dodatkowo ubarwiona folklorem wyborczym. Nazywam to folklorem głównie dlatego, że w zakresie sporów światopoglądowych wszyscy odwołują się do emocji, a nie merytorycznych argumentów.

Paradoksalnie to dobrze, że zmaganie się z pandemią zmusza do zajmowania się konkretnymi rozwiązaniami i ich konsekwencjami. Nie pomaga próba jej emocjonalnego zagadania, gdyż operuje się liczbami. Być może nie są pewne, ciągle za mało wykonuje się testów, ale dają możliwość porównywania. A świadome wybory wymagają od wyborcy porównywania, które niestety w społeczeństwie tak rozpolitykowanym, ale jednocześnie tak mało upolitycznionym przysparza trudności.

Wszyscy o polityce namiętnie dyskutują, ale tak niewielu się w nią poważnie angażuje, że zarówno programy partyjne, jak i ich ewaluacja staje się pozorna. Aby ten proces ułatwić, już na wstępie tej kampanii opracowaliśmy katalog pytań do kandydatów na temat polityki mniejszościowej. Byłbym szczęśliwy, gdybym mógł napisać, że co najmniej większość z nich się do niego ustosunkowała, ale niestety tak nie jest. Na niecałe dwa tygodnie przed wyborami nadal tylko Szymon Hołownia na nie odpowiedział. A przecież wydawałoby się, że przywołana w tytule tolerancja nigdzie łatwiej się nie sprawdza i nigdzie prościej nie można swojej tolerancji pokazać niż w stosunku do mniejszości. Nie jest łatwo wyłącznie tym, dla których jest ona wiecowym i dobrze brzmiącym hasłem, ale przysparza problemów, gdy padają pytania o szkoły z niemieckim wykładowym, o tablice dwujęzyczne, o wsparcie dla kultury niemieckiej i tegoż dziedzictwa kulturowego. Nadal czekamy.

Bernard Gaida

  • Dział: Blogi

Kreacja rzeczywistości?

Leży przede mną raport Najwyższej Izby Kontroli na temat „Ochrony materialnego dziedzictwa kulturowego mniejszości narodowych”.  Przyznaję, że raport jeszcze nie przestudiowany dogłębnie. Jednak uderzyło mnie zdanie z jego streszczenia, że NIK ocenia, iż właściwe instytucje „działały skutecznie, a efekty tych działań przyczyniły się także do zachowania dziedzictwa kulturowego mniejszości narodowych”. Na usprawiedliwienie dopowiem, że NIK kontrolował lata 2016–2019.

Jeśli jednak to zdanie wziąć za opis rzeczywistości, to ma ono znamiona kreacji świata równoległego. Bo jednocześnie leży u mnie na biurku starannie wydane dzieło Hannibala Smoke’a „Niewidzialny Dolny Śląsk. Pałace, których już nie zobaczysz”. To właściwie epitafium dla 447 pałaców będących zabytkami niemieckiego dziedzictwa kulturowego na Śląsku. Ostatnie zdania tej książki brzmią: „Trudno uciec od przygnębiającej konstatacji, że ani wojna, ani Armia Czerwona nie były tak zgubne dla dolnośląskich rezydencji jak nasza powojenna rzeczywistość. (…) Przygniatającą większość zrównaliśmy z ziemią. Naturalnie należy pamiętać, że to nie my rozpętaliśmy największą z wojen (…). To jednak wytłumaczenie daleko niewystarczające, a w XXI wieku nawet nie okoliczność łagodząca. Zwłaszcza że radykalnej zmiany nie widać. Wspaniałe dziedzictwo materialne Dolnego Śląska wciąż znika”.

Całe moje życie nie potrafiłem zrozumieć polskiego obchodzenia się z zabytkami na Śląsku, Pomorzu czy w Prusach Wschodnich. Do 1989 roku można było zwalić to na podejście państwa totalitarnego, ale wiemy, że być może nawet więcej zabytków zniszczało po tym roku – na skutek karygodnego gospodarowania, nieracjonalnej wyprzedaży, rabunkowej polityki nowobogackich właścicieli. Brak uregulowania sprawy tego dziedzictwa w polsko-niemieckich stosunkach dwustronnych wydało na większość z nich wyrok śmierci. Raport NIK zapewnia, że zgodnie z prawodawstwem polskim zabytki „są objęte opieką bez względu na ich historyczne pochodzenie”, ale dodaje, że o ich ochronie co prawda decyduje „przede wszystkim wartość artystyczna, historyczna i naukowa”, ale także „ich znaczenie dla lokalnych społeczności”. Jak usprawiedliwienie brzmią więc stwierdzenia raportu, że po roku 1945 nastąpiła „zmiana narodowości” zabytków w północnej i zachodniej Polsce. A może właśnie ich los przypieczętowało to, że zabytki nie zmieniły narodowości i swą niemieckością kłuły w oczy. Szkody powstałe w wyniku decyzji o wymianie niemal całej ludności odbiły się więc też na losach zabytków.

Odpowiedzialności za ich stan nie można w dzisiejszej Polsce zbyć słowami raportu, że problem ochrony dziedzictwa nie związanego z historią lokalnej społeczności pozostaje aktualny nie tylko w Polsce, ale we wszystkich krajach dotkniętych pojałtańskimi zmianami terytorialnymi i ludnościowymi. Dlatego jeszcze długo nie może być zgody na kreację pozytywnej oceny działań rządu i samorządów w zakresie ochrony zabytków na byłych terenach niemieckich.

Bernard Gaida

  • Dział: Blogi
Subskrybuj to źródło RSS